fot: Kamila Markiewicz-Lubańska
SHOW
Mnoży się cała masa rozmaitych show w telewizjach, wszędzie i na każdy temat. Gdyby tak chcieć wziąć we wszystkim udział, po pół roku możnaby załapać się na bycie znanym z tego, że się jest etatowym trefnisiem. Wszystkie te programy polegają mniej więcej na tym samym, prowadzący są pobudzeni, widownia jest pobudzona i goście również. Oni muszą być pobudzeni najbardziej, bo mają tylko jedną szansę. Więc wyginają się udowadniając jak szałowo się bawią i jacy są szaleni. Zaproszenie do takiego programu wygląda zwykle tak: "Pani Joanno, robimy taki ciekawy program, zagraniczny format, za granicą to świetnie wyszło. Widzimy co się dzieje na rynku i jakie są fatalne programy rozrywkowe. Dlatego chcielibyśmy stworzyć coś ambitnego i innego od tego całego chłamu w telewizji."
A taka rozmowa powinna być bardziej szczera i wygladać tak: "Dzień dobry pani Joanno, jestem pani największym wielbicielem, nudę mamy w programie i wypatrzyliśmy w innej zagranicznej telewizji kolejny debilny program dla idiotów. Bardzo byśmy chcieli na nim zarobić w ch.j kasy i dlatego serdecznie zapraszam panią aby wzięła pani w nim udział i zrobiła z siebie idiotkę za śmiesznie niską kasę. Nasi dobrze opłacani prawnicy już przygotowują umowę i zrobimy z pani idiotkę nie tylko na ekranie, ale też w kwestii wynagrodzenia." To co? Brać udział?
NIE MA W TELEWIZJI
Jedno z częściej zadawanych nam pytań przez widzów, organizatorów i dziennikarzy, jest właśnie to: "Dlaczego tak was mało w telewizji?". Jeszcze ciekawszym, innym wariantem tego samego pytania, ale znaczącym zupełnie co innego, jest pytanie: "Dlaczego nie chcą was puszczać w telewizji?". Od razu robi się niezręcznie, już tłumaczymy dlaczego. Otóż. Gdy powiemy prawdę, że nie chcemy pojawiać się w telewizji za często żeby się nasze ryje nie opatrzyły a nawet nie obrzydły, że nasze pojawianie się na ekranie to wynik starannie dobranych okoliczności, że nie rzucamy się na każdą propozycję bo większość wydaje nam się zwykłym spędem kabareciarzy, podczas którego więszkość pokazuje po raz siódmy ten sam numer, że grając tylko 2 skecze nie ma się szans na zbudowanie własnego klimatu, że telewizja nie jest nam potrzebna jak woda do życia itd itd... I gdzie tu niezręczność? Niezręczność tkwi w tym, że to kurcze niemożliwe jest. Gdy mówimy właśnie tak, większość patrzy na nas jak na idiotów, bo rzeczą niemożliwą przecież jest nie chcieć pokazywać się w telewizji! Rzadko kto nam wierzy, większość myśli sobie tak: "Tak tylko gadają, że nie chcą, a tak naprawdę to w telewizji ich nie chcą". I to nawet nie jest złośliwe z ich strony, to naturalna skłonność do myślenia, że wszyscy przebierają nogami żeby ich puścili w telewizji. Do głowy nikomu nie przychodzi, że komuś może nie zależeć. My uważamy, że tv może być pożyteczna, może pomóc, ale nie jest niezbędna. Zależy jakie kto ma cele. Mamy inne, i nie zależy nam, żeby ktoś w nie wierzył.
5 MINUT
Trzeba wykorzystać swoje 5 minut. No właśnie,
czy trzeba? Oto jest pytanie. Jest li w istocie szlachetniejszą rzeczą sprawić by te 5 minut
trwało wieczność?
Wykorzystując bowiem tzw. "swoje 5 minut" skazujemy się na krótkotrwały byt. Trwający te 5 minut
właśnie. Jak to wygląda? Ot ktoś nam mówi: "Jesteście super, to wasze 5 minut... wykorzystajcie
to, bo to się może nie powtórzyć". No i taki aktor czy aktorka, zespół, nieważne przecież, o
zasadę tu chodzi, taki aktor... zaczyna wierzyć, że to jego czas i zgodnie z tą doktryną pojawia
się zawsze i wszędzie, w każdym programie telewizyjnym, nieważne czy dobry, byle się pokazać,
w filmie, serialu, kabaretonie, reklamie. Orze dzień i noc, przyjmuje wszystko jak leci, bo
przecież 5 minut nie będzie trwać wiecznie. Najgorsze jest to, że te "5 minut" może trwać parę
lat. Aktor nadweręża więc swoje dobre imię lat kilka, intensywnie i zachłannie naraża swój marny
emocjonalnie organizm na fatalne obciążenie a gdy jego kariera mogłaby się dopiero spokojnie
rozwijać a za parę lat umacniać, on już musi kończyć, bo jego "5 minut minęło". No i
rzeczywiście, patrząc na zezwłok, widać, że ten człowiek - jako artysta -
skończył się. Wszystko dlatego, że za wszelką cenę starał się talent wycisnąć z siebie na siłę.
Hm, jasne, aspekt finansowy odegrał tu najbardziej istotną rolę - szybko ale bogato, wszystko
jest jasne, ale wydaje nam się, że warto postarać się by "5 minut" trwało powiedzmy 30 lat.
Wówczas wszyscy na tym skorzystamy... Czy nie?
KSIĘGA GOŚCI..
Jak widać, na naszej stronie nie ma ani księgi gości, ani forum. I nigdy nie będzie. Zastanawia nas
po co miałyby być? Wyobraźmy sobie dwie garstki widzów wychodzących z naszego
koncertu. Jedna ubawiona po pachy, zadowolona, uśmiechnięta, druga wściekła, że wydała pieniądze na taką chałę.
Która z tych garstek przyjdzie za kulisy podzielić się swoimi uczuciami? Oczywiście ta zadowolna. Ci wściekli
będą chcieli jak najszybciej opuścić miejsce upokorzenia i szybko zapomnieć. Nie
dziwota. Przypomnijcie sobie czy kiedykolwiek przyszedł do Was (kabaretów) widz za kulisy
by powiedzieć Wam, że to co robicie jest niefajne? Nie znam takiego przypadku, być może z powodu
ukrywania go przez zawstydzony kabaret, ale i tak prędzej czy później informacja by się
rozeszła więc... Nie ma. Nie ma chętnego do przyniesienia złej wiadomości. Pamiętajmy o tym. Pamiętajmy,
że jak przychodzą fani i mówią nam, że jesteśmy suuuuper, może to oznaczać, że faktycznie jesteśmy
super, ale równie dobrze może to oznaczać, że bardzo nie. Skąd wiemy ile niezadowolonych
wychodzi z naszych koncertów? Nie wiemy. I wolimy o tym nie myśleć, zwłaszcza, że oto stoją
z nami za kulisami ludzie twierdzący, że jesteśmy genialni, najlepsi... Genialni, najlepsi... powoli budzi
się w nas mały włochaty zwierzak, który bardzo chce w to wierzyć. I choć czujemy, że występ nie poszedł,
że nie był najlepszy, patrzymy na tę garstkę (lub czytamy na forum) jak nas wychwala...
I jak tu im nie wierzyć?!
Alternetywą jest założenie, że zawsze
jest ktoś na widowni, komu się bardzo nie podobało ale nigdy nie przyjdzie do nas i nie powie.
Zdrowy dystans. Należy samemu wiedzieć, czy
to co robimy to rzecz dobra czy nie. Całej wiedzy nie należy opierać na księdze gości, bo
odwiedzają ją zwykle ludzie życzliwi... Czy nie?
NOWE PROGRAMY I ZWIĄZANE Z TYM PROBLEMY...
Najnowszy program Hrabiego, którego premiera odbyła się 6 lutego 2006 r. w kinie Newa w Zielonej
Górze, nosi tytuł "POJUTRZE". No więc mamy nowy program. Ale zobaczcie, to było rok temu. Dlatego
uczciwie będzie gdy powiemy, że nowy program to dopiero będziemy mieć. Kiedy? W czerwcu przepremiera
(przymiarki) a we wrześniu premiera.
Wiemy jakim zbawieniem i jakim koszmarem jednocześnie jest dla artysty nowy program,
jakie ma na niego ożywcze działanie i jaką wdzięczność u tego widza uzyskuje. Choćby za to, że widzi
coś nowego. Nawet słabszego, ale jednak nowego. Dlatego robimy.
Posiadanie nowego programu to uczucie niesamowitego spokoju i spełnienia. Oczekiwanie na kolejny
występ, niepewność jak będzie tym razem...czy będzie to występ lepszy od poprzedniego, czy też
może nie. Zawsze, gdy nadchodzi czas premiery, czujemy narastające lekkie napięcie, związane głównie
ze zbliżającąą się przygodą. Bo rozśmieszanie ludzi, czy też siebie, jest jedną z
ważniejszych przyjemności jakie mamy w swoim życiu. Rozśmieszanie na dobrym poziomie - rzecz jasna.
Podejrzewam, że gdyby było odwrotnie, radości byłoby mniej :)
Myślimy, że zrobienie programu raz w roku to uczciwa sprawa wobec widzów. Dlaczego mają oglądać
wciąż to samo. Owszem, są tacy widzowie, którzy to uwielbiają, z różnych powodów. A bo skecz widzieli
tylko w telewizji i chętnie obejrzeliby na żywo, a bo dawno nie widzieli, a bo to jest takie super, że
w ogóle... ale też bez powodu, po prostu lubią i chcą. I teraz tak, oglądają po raz 7 dany skecz, nawet się
bawią, ale po powrocie do domu odczują lekkie rozczarowanie. Pomyślą "fajne, ale już widziałem".
Skąd to wiemy? Od widzów właśnie. To samo jest ze śmiechem. Kabaret jest śmieszny, publiczność
się śmieje, ale po występie powie, że "takie sobie". Dlaczego? Przecież się ubawili? Ubawili ale
nie podziwiali. Widz z samej uciechy nie pokocha swojego artysty. Zrobi to gdy swojego artystę
będzie mógł szanować. Za cokolwiek. Za aktorstwo, za teksty, za oprawę sceniczną, śmieszną minę,
piosenki, talent... cokolwiek. Dlatego wg nas pisanie nowych tekstów, tudzież programów jest
dla nas tak istotne. Poza tym nie sprawia nam większego trudu :)
Owszem, parę nocy nie przespanych, trochę nerwów zszarpanych, strachu o to, czy się uda, czy
będzie dobrze, czy ... itd. Ale gdy się przez to przebrnie ... dalej to już tylko sielanka.
Heh, właśnie wróciliśmy z Krakowa, gdzie nagraliśmy nasz sceniczny program do TV.
Tym razem "Hrabi Dracula". Program ma być wyemitowany od koniec kwietnia, oczywiście
automatycznie pożegnamy się z nim. Poza
tymi przypadkami, które mamy zakontraktowane. Np. Police w marcu, występ w Mikołowie 20 kwietnia, albo
jesienna realizacja na płytę DVD. W każdym razie program "Hrabi Dracula" powoli nas opuszcza.
Podobnie było z "Terapią". W związku z emisją w grudniu 2005 roku w TVP2 programu "TERAPIA", ogłosiliśmy uroczyście,
że żegnamy się z "Terapią". Oczywiście, niektóre skecze z tego programu można
obejrzeć na bis, całości (na scenie) jednak nie.
A jeszcze słów kilka o 'przymiarkach do nowego programu'. Cóż to takiego? To rodzaj przedpremiery, by móc się zorientować czy to jest to, czego szukamy. Na etapie przygotowań do nowego programu tracimy potrzebny dystans do programu i nie wiemy już co jest dobre a co nie. Czegoś się na tych przymiarkach dowiadujemy, sami zaczynamy rozumieć to, co nieuświadomiome, ale też widzowie nam mówią podczas prawie półgodzinnej dyskusji zaraz po programie. Ci bardziej skryci mogą nam napisać swoje uwagi na kartkach, za które serdecznie dziękujemy. Z paroma opiniami się zwykle zgadzamy, z paroma nie, w każdym razie bilans nigdy nie jest zły :) Po przymiarkach wyrzucamy skecze, skracamy, poprawiamy i wystawiamy premierę. Podczas premiery zwykle jesteśmy zaskoczeni klimatem koncertu i reakcjami. To właśnie ten etap pracy - odkrywanie że to co jeszcze przed godziną było wątpliwe staje się pewne - jest najbardziej podniecający i dający poczucie radości. Uhhh mówimy Wam! Znacie pewnie takie uczucie, gdy rodzi się "coś z niczego". My to mamy jak siadamy przed pustą kartką. A po - powiedzmy - 2 dniach jest już na niej skecz. A potem gramy go na scenie i ludzie się śmieją. Kosmos... To podobnie jak z dzieckiem. Nagle w naszym życiu pojawia się nowy człowiek. Przybysz. I do tego podobny do nas. Czy nie?
PLANY...
Jesteśmy już po premierze nowego programu, ale w niczym nam to nie przeszkadza, bo od czasu do czasu rozmyślamy
o programie, który zrobimy za rok. Mamy pewien chytry plan i ideę spektaklu. W trakcie rozmów pojawia się mnóstwo pomysłów, nie
wszystkie pewnie przejdą. To jest ciekawe... Są pomysły, które na pierwszy rzut ucha wydają się genialne, proste, a
jednak przy wprowadzeniu ich w życie - czyli na scenę - okazują się obarczone zbyt dużym pierwiastkiem nieobliczalności. Nie lubimy
wahań. Albo coś ma działać, albo nie. Jeśli działa średnio, najpierw dajemy temu szansę, poprawiamy (jak umiemy oczywiście)
i czasem daje to efekty, ale jeśli nadal średnie, to taki skecz raczej odkładamy na lepsze czasy. Hm, i wiecie?
Bywało, że po miesiącach odgrzebywaliśmy toto i działało. Może to kwestia tego, że w tym czasie po prostu dojrzeliśmy, że
złapaliśmy tak bardzo potrzebny dystans. Warto pamiętać, że bywa i tak. Czy nie?